Zapraszam Cię dziś do…
… do ograniczenia większych i mniejszych zakupów.
Niedawno zapisałam się niedawno na kurs visual merchandisingu. Nazwa obco brzmiąca ale określa osobę zajmująca się dekorowaniem sklepu, organizowaniem wystaw. To coś dla mnie – pomyślałam, ponieważ jestem plastykiem oraz dekoratorem wnętrz. Już na pierwszych zajęciach dowiedziałam się, że właścicielom sklepów, zwłaszcza dużych sieci, nie chodzi o to, żeby wystawa była ładna, atrakcyjna, ale przede wszystkim o to, aby sprzedać kolejną partię towaru. Pomóc w tym ma dekorator oraz mnóstwo innych osób zajmujących się marketingiem, którzy wciąż tworzą nowe sposoby na wmówienie klientowi, że bez nowej kolekcji ciuchów, serii kosmetyków, przypraw, proszku do prania albo tabletek na wszystko nie będzie szczęśliwy.
Po skończeniu kursu, który uświadomił mi, że w cenach kupowanych rzeczy kryją się koszty utrzymania olbrzymiego personelu mającego za zadanie namówić mnie do danego zakupu – postanowiłam ograniczyć wydawanie pieniędzy na zbędne przedmioty.
Co zyskałam?
Poczucie, że nie ulegam manipulacji specjalistów od handlu, że żyję ekologicznie, większy minimalizm wokół siebie, dystans do mody, oszczędność własnych pieniędzy oraz swojego czasu.
Nie ulegam manipulacji handlowców – kupuję to, co naprawdę jest mi potrzebne i jest to mój świadomy wybór. Jeżeli potrzebuję nowe dżinsy – idę po nie do konkretnego sklepu i nie skuszą mnie przekonywania sprzedawcy, że do tych dżinsów idealna będzie biała bluzka. Wiem z całą pewnością, że sprzedawczyni namawiająca mnie do zakupu bluzki kieruje się wysokością swojej prowizji od sprzedaży a nie moim wyglądem. Nie reaguję też histerycznie na hasło „promocja”, ponieważ wiem, że często stara, przekreślona cena jest sztucznie narzucona, a lepsze rzeczy mogę kupić w swoim ulubionym komisie albo ciucholandzie.
Ekologia – nie kupując w nadmiarze nie zaśmiecam zbytnio naszej planety, nie wynoszę z domu co sezon worka z nienoszonymi ciuchami, zamiast wyrzucić stare krzesło – mogę je naprawić, odnowić i zyskać oryginalny, ciekawszy mebel, który posłuży mi dłużej niż nowe, modne krzesełka, takie same, jakie kupił mój sąsiad i jakie „występowały” w ostatnim serialu w formie lokowanego produktu. Robiąc z rozmysłem zakupy spożywcze – nie marnuję żywności, nie wyrzucam jej na śmietnik, z niefajnym przeświadczeniem, że właśnie gdzieś ktoś umiera z głodu.
Minimalizm – ograniczając zakupy i kupując ponadczasowe rzeczy (meble, odzież, dodatki), lepszej jakości, szanując to co już posiadam, nie zapełniam swojej szafy oraz nie zagracam mieszkania w nadmiarze. Posiadam to, co naprawdę potrzebuję, bo przecież kiedyś i tak to wszystko będę musiała zostawić.
Dystans do mody – mniej znaczy więcej – tą właśnie zasadą charakteryzuje się szyk francuski. Posiadając mniej ubrań ale dobrej jakości, ponadczasowych, trochę oryginalnych, bo przerabianych albo kupowanych z drugiej ręki – łatwiej o elegancję, taką nonszalancką, kobiecą, francuską. Nie kopiując ślepo najświeższych nowinek modowych, tylko chodząc w tym co lubię, co pasuje do mojego stylu i sylwetki– zwiększam dystans do swojej osoby. Tak samo jest z wystrojem mieszkania, w którym ja mam się dobrze czuć, które ma wyrażać moją osobowość, a nie wyglądać jak z ostatniego katalogu wnętrz. Pewnie młody człowiek czytający ten tekst gorąco zaprotestuje, krzycząc, że nie może chodzić pięć lat w tej samej kurtce jak własna babcia, a jego mieszkanie nie może wyglądać jak to z poprzedniego stulecia. Przecież ograniczanie zakupów i ślepego naśladowania mody nie jest równoznaczne z życiem zapuszczonej osoby mieszkającej w archiwum.
Oszczędność pieniędzy oraz oszczędność czasu – to takie oczywiste a jednocześnie bardzo ważne. Lepiej w sobotę wybrać się z rodzinką na spacer, do kina albo za zaoszczędzone pieniądze pojechać na wycieczkę, niż spędzić kilka godzin w galerii handlowej, snując się od sklepu do sklepu w przekonaniu, że do szczęścia potrzebujemy nowej bluzki i patelni.
Nie wiem, czy przekonałam kogokolwiek do ograniczenia zakupów, może chociaż do zastanowienia się nad tym tematem?