O śmierci w górach

Ostatnio wszystkich poruszyła wyprawa i śmierć polskiego himalaisty – Tomasza Mackiewicza. W necie przez kilka dni było mnóstwo artykułów o nim oraz o wyprawie ratunkowej zorganizowanej dla niego. Nie znany człowiek z mroczną przeszłością stał się nagle sławny. Niektórzy podziwiali jego zwycięstwo nad nałogiem, odwagę, determinację, inni krytykowali beztroskę i egoizm, który pozwolił mu realizować swoje pasje bez względu na rodzinę, na dzieci. Moje uczucia się mieszane, doskonale rozumiem miłość do gór, a jednocześnie wiem, że dzieci wymagają poświęceń. Na okres ich dzieciństwa rodzice muszą odłożyć swoje marzenia, aspiracje i plany na dno życiowej szuflady.

Mackiewicz zmarł w swoich ukochanych górach, z dala od świata, od problemów codzienności. Drogi na wysokie szczyty są usiane zwłokami tych, którzy bez względu na ryzyko próbowali je zdobyć.

Pomyślałam, że On i wszyscy, którzy zostali w górach na wieczność nie potrzebują mojego współczucia, że to raczej ja mogę im zazdrościć. Żyli z pasją, umarli realizując swoje marzenia,  w miejscu, które ukochali najbardziej na świecie, w sposób godny, stosunkowo bezboleśnie. Oczywiście, tak jak większość – odeszli zbyt wcześnie, ale jaka pora jest odpowiednia na śmierć? Czy na pewno każdy stulatek bez żalu odchodzi z tego świata?

Nie wiem kiedy ja odejdę, nie wiem też w jaki sposób? Może za kilka dni, kilka lat, a może dożyję osławionej setki? Zginę w wypadku drogowym, w wyniku zawału, ciężkiej choroby czy po prostu ze starości? Nagle, niespodziewanie czy też będę się tak długo męczyła, że śmierć będzie moim wybawieniem? Umrę w otoczeniu najbliższych czy w samotności? Nikt nie zna odpowiedzi na te pytania, chociaż żyjemy tak, jakbyśmy mieli przed sobą całą wieczność na wszystkie ważne sprawy i rozmowy odkładane w nieskończoność.

Starzy ludzie modlą się czasem o dobrą śmierć. Pewnie każdy z nich ma inne wyobrażenie o niej. Na pewno nikt nie chciałby umierać wśród obcych sobie ludzi, w szpitalnej pościeli, połączony przewodami z różnymi medycznymi instrumentami, podtrzymującymi nieciekawą egzystencję. Gdybym mogła wybrać czas i formę śmierci – chciałabym umrzeć, zanim stracę fizyczną, zanim moje życie stanie się smutne, puste, zanim będę czuła się tak samotna, że nawet malowanie nie przyniesie mi ukojenia. Umrzeć we śnie jest najpiękniej, bezboleśnie, spokojnie, bez dramatycznych rozliczeń i pożegnań. Śmierć w górach też może być dobra, bo właśnie tam czujemy się bliżej Boga i potrafimy na nasze codzienne sprawy spojrzeć z większym dystansem. W górach jesteśmy otoczeni spokojem, pięknem i potęgą, a to idealny klimat na ostateczne pożegnanie. Nie rozczulam się więc nad tymi, którzy zasnęli na szlakach, współczuję raczej tym, których zostawili, którzy ich potrzebowali, którzy tęsknią za nimi. Współczuję też tym wszystkim, którzy teraz umierają w bólu, w szpitalach, w hospicjach, którzy marzą o wyprawie w góry, o posłuchaniu szumu morza, o spacerze po lesie.

Te refleksje wywołała u mnie śmierć Polaka w Himalajach oraz artykuły na temat jego wyprawy. Tymczasem będę pamiętać o rycerzach śpiących pod szczytami, niech im nikt nie niepokoi.